piątek, 22 czerwca 2012

KONKURS! KONKURS! KONKURS!

Troszkę Was zaniedbałam ostatnimi czasy. Chyba pogoda nie sprzyja mojemu samopoczuciu, bo przyznam, że nic, ale to nic mi się nie chce...Stąd moja mała aktywność na blogu.
Aby jednak nie zostawiać Was tak z niczym, wymyśliłam konkurs. Dostałam bowiem od firmy Winiary paczkę z produktami do przetestowani. Niektóre z nich posiadam już jednak w domu, postanowiłam się więc nimi z Wami podzielić. Nagrodą będzie więc paczuszka z produktami Winiary.



Co trzeba zrobić? Wystarczy, że napiszecie w komentarzach , czego w dzieciństwie najbardziej nie lubiliście jeść. Może z daniem tym wiąże się jakaś ciekawa historia? Opowiedzcie ją  :)  Najciekawszą wg. mnie odpowiedź nagrodzę wspomnianymi wyżej produktami firmy Winiary. Pisać możecie do 29 czerwca włącznie. W weekend ogłoszę zwycięzcę. Jak zawsze, zwycięzca będzie miał tydzień na zgłoszenie się i podanie adresu - jeśli się nie zgłosi - wybiorę kolejną osobę.

A, i jeszcze musicie zostać publicznymi obserwatorami bloga. No, chyba, że już nimi jesteście :D

Przypominam, że również na fanpage'u bloga toczy się rozdawajka. Jeśli jeszcze nie wzięliście udziału, to zapraszam- macie czas do końca niedzieli : konkurs KLIK

Polecam Wam również zajrzeć na stronę firmy Winiary. Tam oprócz opisów produktów znajdziecie konkursy oraz wiele przepisów i kulinarnych inspiracji : http://www.winiary.pl/

Na koniec, fotka nagrody - wybaczcie jej kiepską jakość.




konkurs do wygrania produkty Winiary



Zapraszam do pisania!

19 komentarzy:

  1. Raczej byłam typem jadka ;) niż niejadka, ale mój brat... to był as w tej dziedzinie. za dzieciaka jedliśmy w kółko ogórkową, pomidorową i żurek ;)
    łatwiej było z gęstymi potrawami, ale nie daj trafiła się żyłka w mięsie ;)
    Więc po latach przed długi czas nie mogłam patrzyć na zupę pomidorową i jakże byłam szcześliwa kiedy na testach alergicznych w gimnazjum mi wyszło, że jestem uczulona na pomidory ;)
    A teraz? Jeszcze wtedy narzeczony zrobił mi przepyszną zupę pomidorową krem z kleksem gęstej śmietany. od tej pory robię taką sama i jadam z wielką chęcią i przyjemnością

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako dziecko bylam strasznym niejadkiem... w sumie... wiekszosc rzeczy byla dla mnie 'be' ale jednak prawdziwa zmora byla dla mnie pietruszka...tak tak , te paskudne zielone listki przyklejajace sie wszystkiego czego sie doktnie... brr.. do tej pory nie przepadam za tym... kolejna rzecz 'czernina'... tradycyjna zupa w moim domu, ale jednak jakos fakt ze jest to z krwi kaczek z ktroymi czesta ganialam po podworku skutecznie mnie odstraszal.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. A tu już dyplomatycznie napiszę - co kto lubi :)Byle nie z często :D

      Usuń
  4. będąc dzieckiem (teraz też) jadłam wszystko. Dosłownie wszystko. Jednak pewien incydent w przedszkolu sprawił, że na jakiś czas przestałam jeść sałatę. Było śniadanie, pyszne jak zawsze kanapeczki i nagle koleżanka z mojego stolika pyta, co chodzi po jej kanapce. Były to dwie gąsienice! Serio :D do dziś pamiętam, że były zielone i owłosione. :D Pamiętam też, że później nie chciałam jeść niczego z sałatą bojąc się, że zjem jakiegoś robala :D Przez dłuższy czas miałam wstręt do zielonych liści ;p
    szczerze to nie wiem jak to się stało, że znów zajadam sałatę. Może to, że teraz zanim ją zjem - sama pilnuję by była dokładnie umyta :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak byłam całkiem mała babcia nałogowo karmiła mnie rosołem. Obrzydziła mi go do tego stopnia, że przez ładnych kilka lat nie znosiłam jego smaku. Przed obiadem potrafiłam zjeść cały makaron nałożony na talerz zanim ktoś zdążył nalać mi zupy. Z rosołem skojarzyłam wszystkie zupy i do teraz w sumie za zupami nie przepadam. W rodzinie krąży historia, że nie raz przed obiadem już po wmuszeniu we mnie zupy ja pytałam "To kiedy wreszcie będzie obiad?"

    OdpowiedzUsuń
  6. Na pewno bylam typem niejadka, nie lubilam jesc niczego, co nie bylo slodkie :D Najgorszym koszmarem dziecinstwa byl szpinak (to juz taka tradycja, chyba wszystkie dzieci maja podobnie ;p) i kotlety mielone w przedszkolu. Nie pamietam, dlaczego nie lubialam tych kotletów, ale pamietam, jak zakopywalam je pod ziemniakami, bo, o ile ziemniaki mozna bylo zostawic na talerzu, to mieso trzeba bylo zjesc do konca. Chociaz nie, wiekszym koszmarem jednak byla zupa mleczna. To bylo straszne! Kozuch gruby na kilka milimetrów, zapach goracego mleka, który zawsze przyprawial mnie o mdlosci i "rozmemlane" sucharki w tym mleku. Ble! To bylo okropne. Ale najgorsze bylo to, ze na sniadanie w przedszkolu nie bylo nic innego i trzeba bylo zjesc te rozmokniete sucharki :( A nie, nie, mam jeszcze jeden koszmar! Czasami raczono nas na podwieczorek kisielem z ciastkami. Wiem, ze wiekszosc dzieci to uwielbiala, no ale ja, jako to "trudne" do jedzenia dziecko, mialam przy czym marudzic ;) A co mi niepasowalo? Ano to, ze ciastka w kisielu byly rozmokniete, czego nie znosze. Takie "rozmemlane" jedzenie do dzisiaj nie moze mi przejsc przez gardlo, nie lubie gotowanej owsianki, czy platków na mleku.

    Kasia
    kasia_b10@interia.eu

    OdpowiedzUsuń
  7. Zmorą posiłkową mojego dzieciństwa stał się pewien incydent- chodziłam wtedy bodajże do zerówki. Mama postanowiła nakarmić mnie, właściwie obcesowo mówiąc "na chama" jajkami w sosie musztardowym do ziemniaków. Mało tego, jako "przystawkę" do całego dania podarowała mi popularny w naszej rodzinie szmurek- czyli marchewkę pokrojoną w kostkę i uduszoną także z musztardą. Na nic się zdały moje krzyki, lamenty, płacz, no niestety- musiałam zjeść chociaż trochę. Długo nie mogłam jej tego wybaczyć, na szczęście chyba zapomniała o tym wspaniałym daniu, bo do dzisiaj mam spokój. Ale na samo wspomnienie przechodzą mnie dreszcze. Musztardy nie jadam do dziś... :P

    Pozdrawiam, Martyna
    martyna125@buziaczek.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Oooo i jak miałam swoją zmorę kulinarną- marchewka gotowana. Dla mnie udręka, horror i nie mój smak. Gdy byłam mała mama nauczona z poradników i porad babcinych karmiła mnie marchewką bo zdrowa, pyszna i ach! och! ta marcheweczka. W wieku już dorosłości okazało się, że moje nastawienie do marchewki miało swój uzasadniony powód mianowicie mam alergię na marchewkę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Moją zmorą z dzieciństwa jest szpinak... Kiedy tylko widziałam zieloną papkę na talerzu od razu uciekałam do swojego pokoi i chowałam się za łóżko:) Kiedyś jak miałam trzy czy cztery lata mama usiłowała mi wmusić zielone cudo, a ja uciekałam. Niechcący uderzyłam mamę, podbiłam talerz, a zielony kleks uwidocznił naszą ścianę w kuchni:) Mam go szybko usunęła, ale przez długi czas jeszcze był zielonkawy ślad na żółtej ścianie:)
    Kiedy dzisiaj siedzę w kuchni w rodzinnym domu to od razu śmiać mi się chce, kiedy przypominam sobie te plamkę... A jak było nam dziwnie, kiedy tata ją w końcu zamalował:) Ah te wspomnienia:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja jako dziecko byłam straszliwym niejadkiem. Tzn to, co lubiłam mogłam zjeść nieograniczone ilości (no. mielone, kartacze, placki ziemniaczane, zupę mleczną, makaron), ale trudniej było zwłaszcza z nowymi smakami.Ciekawą rzeczą było to , że nie znosiłam słodyczy! Tolerowałam landrynki i galaretki w cukrze. Ale na czekoladę i czekoladowe cukierki, bombonierki patrzeć nie mogłam. Była śmieszna sytuacja z tym związana. Jako, że moja Mama była krawcową, a w czasach sowieckich ludzie korzystali z usług krawcowej bardzo często, to u nas przewijała się masa ludzi. Jak przychodzili już drugi raz na przymiarki wiedzieli, że tam jest małe dziecko, no i żeby jakoś dodatkowo odwdzięczyć się za to, że się szyje indywidualnie przynosili miłe drobnostki. Muszę przypomnieć, że były to czasy głębokiej komuny, nie było niczego w sklepach, a już o czekoladzie nie ma co mówić. Czekolada była formą niewielkiego przekupstwa, np. pielęgniarce w szpitalu, pani w urzędzie :) Taka przyniesiona czekolada, to był rzeczywiście gest. No i pewna miła pani, podaje mi czekoladkę, a ja 3-letnia gówniara mówię "a ja czekolady nie jem!" z intonacją oczywiście i odpowiednim grymasem i uciekłam do pokoju :D Nawet nie wyobrażam jak Mamie było głupio, a tej pani jeszcze pewno bardziej.
    Jeszcze jednym horrorem z dzieciństwa jest zupa rybna. Kiedyś Mama posadziła mnie i powiedziała, że nie odejdę od stołu póki nie zjem. Siedziałam 2 godziny, aż pojawiły się zastygłe oka tłuszczu na powierzchni :D Mama się zdenerwowała i zabrała ode mnie talerz :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Będąc małą dziewczynką uwielbiałam buraczkową. Mogłam nie jeść tydzień, dwa lub siedem, ale gdy była buraczkowa - zamieniałam się w Dziecko Zjadające Wszystko z Talerza. Pewnego dnia Mama ugotowała moją ulubioną zupę. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
    Posadziła mnie na kolana i zaczęła mnie karmić zupką. Krnąbrne dziecię wyczuło spisek!
    - Mamoooo, dlaczego ta zupa jest jakaś dziwna?
    - Mamoooo, dlaczego ta zupa ma dziwny kolor?
    - Mamooooo, a to nie jest buraczkowa!!!
    Oczywiście, że nie była. Była to... czernina. Czyli zupa z dodatkiem... krwi! Babcia nagotowała wielki gar czerniny i podzieliła się z nami.
    Och. Do dziś przechodzą mnie ciarki, gdy sobie przypomnę tamte chwile!

    OdpowiedzUsuń
  12. Pamiętam to jak dziś. Mama idąca z talerzem pełnym kotletów mielonych, ziemniaków i tej okropnej marchewki z groszkiem, która ociekała jakimś jasnym sosem. Już sam zapach sprawiał, że miałam mdłości, a na jej widok drętwiałam. Oh moja nienawiść trwała bardzo długo do tych warzywek. Do czasu... Będąc już "dorosłą" w moim znaczeniu i mając te swoje 15 lat zaproponowałam mamie, że znajdę inny sposób podania marchewki z groszkiem - już nie jako duszona papka, a lekko podgotowana na parze z odrobiną świeżych ziół potrawa. Dziś wiem, że swojemu dziecku zaserwuję tę drugą wersję zdrowych warzywek :))

    OdpowiedzUsuń
  13. W moim wypadku, zdecydowanie mniej czasu zajęłoby odpowiadanie na pytanie co lubiliście jeść :) Bo tak naprawdę w pewnym okresie dzieciństwa dopuszczałam do siebie jedynie talerz z pomidorową z makaronem - tej z ryżem już nie byłam w stanie znieść... Może to właśnie tym spowodowane są rodzinne opowieści o tym jak z radością próbowałam nakarmić ścianę w kuchni budyniem :) Zresztą podobnie było z wieloma potrawami, mama ostatecznie zakupiła wybrednej córeczce talerzyki dla dzieci z obrazkami na dnie - niestety jak chciałam uratować bohaterów z obrazka jeść musiałam... Jednak chyba największą zmorą mojego dzieciństwa było mięso... w sumie nawet nie mogę sobie przypomnieć bym miała na jakiekolwiek mięso ochotę do 9-10 roku życia... Teraz mogę tylko cieszyć się z faktu, że moje dziecinne niejedzenie jest dawno zapomnianą przeszłością i mogę do woli rozkoszować się ulubionymi smakami :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czego nie lubiłam jeść? Było kilka takich rzeczy.
    Były to z pewnością gruszki, od czasu kiedy spotkałam się z olbrzymią gąsienicą oko w oko, z odległości 2cm. Jedząc piękną, dużą, soczystą gruchę, oglądałam TV a tu nagle przed moimi oczami ukazała się gąsienica-robal. Od razu wyobraźnia zaczęła działać, że było ich tam całe stado, wypluwałam jak leci wszystko co miałam w ustach na dywan, biegając po mieszkaniu. Wiele lat minęło zanim wzięłam do ust następną gruszkę.
    Kolejną nielubianą rzeczą, zresztą do tej pory, to zupa ogonowa. I tu moja wyobraźnia dziecięca podsunęła wizję szczurzych ogonów i nie ma opcji, nie zjem, nie smakuje mi i smakować nie będzie.
    Do tej pory też mięso mielone mi śmierdzi, chociażby Pani mieliła je na moich oczach, z chudego, czystego mięsa, dla mnie ono jest brudne i już, nie zjem. Uparciuch ze mnie od dziecka.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jako dziecko nie lubiłam szpinaku. Ba, mogę nawet powiedzieć, że nawet go nienawidziłam :) W domu nikt mnie nie zmuszał do jego jedzenia, ale w przedszkolu podczas obiadu kategorycznie trzeba było zjeść prawie wszystko co było na talerzu. Jedyna rzeczą, którą panie przedszkolanki pozwalały zostawić były ziemniaki. Wpadłam więc na genialny pomysł - zakopywałam szpinak w ziemniakach! :) Część dzieciaków tez tak robiła. Do tej pory nie wiem czy panie przedszkolanki tego nie widziały czy po prostu udawały, że nie widzą, grunt że byłam dumna ze swojego sprytu i nie musiałam jeść szpinaku :) A drugą rzeczą, której przez długi czas nie jadłam w dzieciństwie była marchewka. Pewnego dnia w przedszkolu na podwieczorek była surowa marchewka, a że marchewkę lubiłam, to ochoczo się w nią wgryzłam i wtedy wypadł mi pierwszy mleczny ząb, jedynka. Płaczu było co nie miara, a ja potem przez dobrych kilka lat nie dotykałam nawet surowej marchewki ze strachu że mi wypadną wszystkie zęby :):):)

    OdpowiedzUsuń
  16. Kiedy bylam dzieckiem bylam straszliwym niejadkiem. Nie chciałam jeść ziemniaków zamiast tego mama osobno musiała gotować mi makaron , nie chciałam warzyw , zup , tlustego mięsa, żadnych wędlin prócz chudziutkiej szyneczki, nie lubilam masła na kromkach chleba jednym słowem nie chciałam jeść nic. Mama martwila sie o moje zdrowie, wcidkala mi różne rzeczy ale to i tak nie dawało rezultatów. Najbardziej nielubilam jednak barszczu czerwonego i tu wlasnie zaczyna sie historia ktorej nie zapomnę do końca życia ;-);-) mama zrobiła ten nieszczęsny barszcz na obiad a ja nie tknelam go nawet troszkę a krzyczalam ze jest wstrętny i ze go n zjem wtedy mojej mamie która była cierpliwa niczym anioł puściły nerwy i wsadzila mi głowę w ten barszcz :-):-) naturalnie zaczęłam płakać i i tak tego barszczu nie ruszylam ;-);-) i to bylo traumatyczne przeżycie he he do tej pory siadam z mama i sie smiejemy z tej sytuacji ;-)

    OdpowiedzUsuń
  17. dariamuszynska89@gmail.com

    Szpinak, brokułki czy też fasolka?
    To pestka! Uwielbiam zieleninę do dzisiaj jak króliczek szamię wszystko co chrupkie i zielone :)

    Nie lubiłam mięsa! Chyba byłam od dziecka stworzona wegetarianką.
    Wpychano we mnie mięso ze tak powiem siłą, no bo przecież mięso to białko !
    Taaaaaaa..

    Dzisiaj nie przepadam za mięsem...

    Dlatego ucząc się na błędach z przeszłości staram się w mojego syna nie wpychać jedzenia, jak zgłodnieje to sam po prosi o "am am" lub "tu tu" (ponieważ ma 1,3 roku,tak mówi właśnie na konsumpcję).

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Odkąd pamiętam, nie mogłam znieść smaku margaryny! Tak, takiej zwykłej do smarowania, uwielbiałam masło, natomiast na sam widok kostki lub wielkiego pudła margaryny w kuchni robiło mi się niedobrze. I nie istotne, że na chlebku lub bułeczce był pyszny pomidorek, ulubiony ser, lub plasterek szynki. Wystarczał mi jeden kęs, by pajda chleba stała się dla mnie koszmarem, zwłaszcza jak jeszcze była solidnie posmarowana. A najgorsze, że dostawałam margarynę na śniadanie, kolację... i do szkoły, bo wszyscy w domu ją jedli, a ja ponoć "wybrzydzałam":| Na szczęście dzieciństwo już za mną i kiedy tylko mogę rozkoszuję się do woli swojskim masłem;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mające na celu reklamę innych blogów nie będą akceptowane.